"Adventure is in the mind of the one who pursues it, and no sooner is he able to touch it with his finger than it vanishes, to reappear much farther off in another form, at the limits of the imagination" Pierre Mac Orlan
Biebrza National Park, Podlaskie Voivodeship, Poland.
Wieczorem byłem bardzo zmęczony, wręcz wyczerpany. Dodatkowe kilometry narzucone przez kłopoty ze znalezieniem noclegu sprawiły, że nawet perspektywa noclegu w namiocie wielkości i krztałcie trumienki dla pigmeja, wydawała sie luksusem. Zwykle w takich sytuacjach śpię jak jeż.
Zachód słońca nad Biebrzą z soundtrackiem w wykonaniu żurawi. Klangor, ciepły zachód słońca i kabanosy, bajka. Zapominając o zmęczeniu postanowiłem posiedzieć jeszcze nad rzeką. Rano pośpię sobie dłużej...
Moje uwielbienie dla żurawiego śpiewu wyekspirowało wraz z przerwanym snem o 4:30 rano. W pierwszej chwili mamrotałem w kierunku budzika "zaaamknij ryyyj!". Przewracając się z boku na bok, myślałem jak to natura pięknie urządziła, dając żurawiom tak długą szyję. Tyle miejsca na zaciśnięcie dłoni żeby bydlaka uciszyć.
Chwilę później stałem już nad brzegiem rzeki, otrząsając z siebie mglisty chłód poranka. Słońce nieśmiało lecz zdecydowanie wprowadzało efekt "łał" do krajobrazu a ja o żurawiach myślałem już tylko w samych superlatywach. O ich darciu ryja też.